Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/294

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

sobie dać radę z daleko większem, aniżeli to. Nie potrzebuje dla siebie nic; będą pracowali oboje od rana do nocy, ona w ogrodzie i koło domu; on w lecie pomoże jej trochę, w zimie zaś weźmie się do swoich ulubionych studyów — zostanie uczonym i sława jego wybiegnie daleko po za ten zakątek!

— Zobaczysz, wytrwam przy twoim boku! — mówiła z zapałem, siadając w jego fotelu przed biurkiem, będę ci nawet przepisywała co każesz, znajdę czas na wszystko!

— Chodźmy obejrzeć nasze małe królestwo, — rzekł Stanisław, pociągając ją do ogrodu. — Bawiłem tu zaledwie miesiąc, ale przywiązałem się już do niektórych rzeczy. Lubię ten wiąz, który widać z daleka, ten ganek, na którym spędzimy tyle chwil błogich, kocham ten dworek taki skromny, a taki przytulny, bo wiem, że czeka mnie w nim rój wrażeń rozkosznych...

Trzymając się wpół, kroczyli wolno i zatrzymywali się przed każdem drzewem, przed każdym krzaczkiem. Czuli, jak cały sad wibrował niedostrzegalnem dla grubych zmysłów urodzonego mieszczucha życiem młodem i owocnem. Wiosenne listki drżały w pocałunkach słońca, chylącego się w krwawej wspaniałej gloryi w objęcia oczekujących na nie chmur, błogosławiącego zasypiającą ziemię, długiemi jak wycięgnięte ręce promieniami, które przenikały wszędzie, w kielichy otwarte kwiatów, w tajemnicze łona krzewów, płaczących rosą, w gniazdka ptasie, skąd dochodziły ciche, melodyjne głosy utulonych pod macierzyńskiemi skrzydłami piskląt; wszędy słychać było jakieś radosne, tkliwe, obiecujące szepty, powietrze nasycało się

286