to potrafiła, ja się nie obawiam takiej pracy, bo ją znam! Nie wierzysz? O, masz! Ileż to razy w Kołatynie sama w ogrodzie podlewałam i opielałam grządki, ile razy na drabince z nożycami stałam, ile drzewek naszczepiłam! Nie mieliśmy przecie, oprócz parobków, nikogo! Ale ja wiem, że to mrzonki, śmieszne mrzonki! Przecież pan by nie porzucił swojego zawodu! Nie po to się kończy akademię zagranicą, żeby później ogrodnikiem zostać! Tęsknota za Kołatynem takie nierozsądne myśli podsuwa mi do głowy. Tylko nie szydzić ze mnie!
— Szydzić? — powtórzył Chojowski. — O nie! Daj rękę, Ludmiło! O tak, a teraz podsuń czoło, jak wtedy w wagonie! Całuję na niem te nierozsądne myśli, pieszczę je! Słyszysz? pieszczę, jak najdroższe dziecko naszych dusz!
— Najdroższe? — powtórzyła.
— Tak, jestem gotów, Ludmiło, zrzucić te kajdany, które ty nazywasz moim zawodem i iść z tobą. Czy tylko ta droga, na którą mnie prowadzisz, nie zaciężka na twoje siły?
— Czyż nie jestem młodą i zdrową? — spytała, rumieniąc się z radości. — A może ty żartujesz, panie Stanisławie? Może nie zgodzisz się na takie życie w samotni i w pracy? Powiedz otwarcie. Nie ty za mną, ale ja za tobą iść powinnam, dokąd zechcesz.
— Nic mnie tu nie trzyma, nic nie wiąże — szeptał Chojowski smutny.
— O tak zwaną karyerę nie dbam, a zresztą i takbym jej nie doczekał, bo ona od takich jak ja odwraca się zawsze. Czuję tylko