Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/283

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

tutaj z założonemi rękami, bo w domu nie wiele mam do roboty. Obiecywałam sobie, że się nauczę czegoś pożytecznego i ulżę chociaż trochę rodzicom i nic! Wyrzucam sobie lenistwo, wstydzę się go, niech mi pan wierzy, ale nie mogę, nie mogę! Coś mi ręce wiąże, mój zapał wystudził się, czuję, że mnie ogarnia apatya coraz straszniejsza, z której w żaden sposób otrząsnąć się nie potrafię. Zastanawiałam się, gdzie się podziała moja energia — ale dopiero teraz przejrzałam. Ja nie chcę, nie umiem żyć tutaj, w tej Warszawie, panie Stanisławie! to nie dla mnie świat! Te mury przejmują chłodem moją duszę, paraliżują mi wolę; boję się ludzi, boję się wszystkiego, a nie kocham nic! najpiękniejsze rzeczy są tu dla mnie wstrętne, potrzebuję wsi — nieba sklepionego, całego, a nie jego szmatów pomiędzy blaszanemi dachami; potrzebuję powietrza, zieloności, przestrzeni wolnej — tak jak w Kołatynie. Pan mnie rozumie? nieprawdaż, bo i pan tęskni za tem samem — wreszcie po co się dręczyć, po co sobie życie zatruwać powoli?

— Te mury, których pani tak nienawidzi, są podobne do kleszczy — rzekł Chojowski — nie wypuszczają łatwo tego, co raz chwyciły.

— Ażeby się wyrwać z nich gwałtem, kawał ciała trzeba w nich zostawić.

— I co potem?

— Co — mówiła, podnosząc się żywo — co? Zrobić tak, jak robią miliony! pracować, chociażby w koszuli zgrzebnej, chociażby o kawałku chleba suchego, jak chłop i wyzbyć się wszystkiego. O ja bym

275