wolność dużemi kłębami, które w mroźnem powietrzu przybierały postaci jakichś widm, rozpierzchających się w pomroce na wszystkie strony; ciężka, przesycona ostremi wyziewami atmosfera, ugniatała piersi; w nikłych promieniach latarni okopcone mury wyglądały tajemniczo, ponuro, jak wnętrze olbrzymiej pieczary.
— Jak tu brzydko! brr! — wstrząsnęła się Ludmiła, odwracając oczy od okna. — Nie wiem, czy tylko mnie się tak zdaje, czy i pan doznaje tego samego wrażenia. W tem wszystkiem tkwi coś nieznośnego dla mnie, czego nienawidzę z całej duszy... Niema tu rzeczy, któraby nie budziła we mnie wstrętu, nawet ludzi nie lubię...
— Tak, człowiek oszpeci wszystko, czegokolwiek się dotknie! — szepnął w zamyśleniu Chojowski, — niszczy piękno, a stwarza brzydotę, starając się rozgrzeszyć z tego wandalizmu — sztuką. Tak...
— Niech mi pan odpowie na jedno pytanie! — rzekła po chwili milczenia Ludmiła; — ale proszę pamiętać, że na tej odpowiedzi zależy mi wiele, nawet bardzo wiele, a więc musi być ona wyjątkowo szczerą.
— Przepraszam pana — dodała, zauważywszy wyrzut w spojrzeniu narzeczonego.
— Nie gniewam się! — odparł, ujmując jej rękę.
— Mówmy poważnie! — rzekła, usuwając się łagodnie. — Nie zasłużyłam nawet na miłość twoją, panie Stanisławie, i nieraz zastanawiam się, co też pan o mnie myśli, widząc, jakie życie prowadzę. Ojciec pracuje ciężko od rana do nocy prawie, pan także, a ja siedzę