Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/27

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

oprócz niej mamy jeszcze korespondentkę... Trudno, czasy się zmieniły...

— W biurze to zupełnie co innego, — rzekła pani Zgórska, — ale kasyerkę w cukierni traktują prawie jak kelnerkę w restauracyi... Byle dureń myśli, że mu wolno głupstwo powiedzieć, albo się umizgać... Nieraz już mówiłam Zosi, żeby rzuciła tę cukiernię, bo widziałam, że często wraca do domu z oczami czerwonemi od płaczu, ale, co my będziemy naprawdę robili bez tych piętnastu rubli? Tak jest przynajmniej czem mieszkanie zapłacić...

— Więc się pan namyśli? — przerwał Zgórski, kręcący się jak na szpilkach.

— Tak, za parę dni...

— Mój panie drogi, — zaczęła znowu jego żona, — niech mi pan za złe nie bierze, ale gdyby tam u pana w fabryce wakowało jakie miejsce dla mojego męża, wziąłby na początek chociaż dwadzieścia rubli... On się sam stara, biedak; cóż, kiedy żadnych stosunków nie mamy tutaj, obiecują i na tem się wszystko kończy. Z początku miał nawet zajęcie... przyjęli go na buchaltera, ale chociaż zna dobrze rachunkowość, nie mógł sobie dać rady i musiał rzucić.

Pan Stanisław uśmiechnął się.

— Buchalterya, to nie łatwa rzecz, — rzekł, — trzeba szkołę handlową skończyć, albo nawet akademię za granicą, tak jak ja naprzy-

19