Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/28

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

kład... Skończyłem, a pomimo to mam zaledwie ośmdziesiąt rubli pensyi.

— Więc pan był w akademii? — zdziwiła się Zgórska. — Aż tyle się uczyć potrzeba? Józio nie kończył żadnej akademii, ale był w gimnazyum i na praktyce w dużym majątku... Żeby się chociaż na kolej mógł dostać, ale w tej Warszawie nigdzie się docisnąć niepodobna ... A co najgorsza, ludzie tu inni... każdy o sobie tylko myśli, możnaby z głodu na ulicy ginąć, a niktby się nie obejrzał... Jesteśmy jak na obczyźnie... Krewni z początku jarzyny przysyłali, a teraz i tego nie mamy od nich... Sprzykrzyło im się!...

W tej chwili odezwał się znów dzwonek w przedpokoju i pani Zgórska, otarłszy pośpiesznie łzy, wybiegła do kuchni.

— Przepraszam pana za żonę, — odezwał się zakłopotany, nie śmiejący oczu podnieść Zgórski, — ale nie można się dziwić kobiecie; rozpacz jej do głowy przychodzi, nie może się nagiąć do nowego życia, wszystko ją upokarza, nie przywykła do niedostatku... Nie uwierzy pan, jaka to okropna rzecz, kiedy się człowiek czuje przeniesionym nagle w zupełnie odmienne warunki i musi uczyć się na nowo, a skronie mu już siwieją, robić to, do czego czuję wstręt i pogardę najwyższą. To piekło, a nie życie, panie!

— Rozumiem pana, oh, bardzo dobrze rozumiem, — rzekł pan Stanisław, ściskając dłoń Zgórskiemu. — Niech pan będzie pewny, że postaram się przy pierwszej sposobności wynaleźć co dla pana... Do widzenia.

20