na jedną kartę! To są właśnie najwięksi wrogowie naszego społeczeństwa, mój panie kochany!
Rozmowy te ucichły nagle, bo do stołu przysunął się pan N., właściciel jedynej w kraju polskiej fabryki celuloidu. Jegomość ten oświadczył, że nowa gałąź przemysłu istotnie posiada świetną przyszłość, że jego zakład idzie, a raczej szedłby doskonale, gdyby nie brak kapitału, krępującego rozwój. Porobiwszy znaczniejsze wkłady możnaby postawić fabrykacyę na odpowiednim poziomie technicznym. Drugim hamulcem jest konkurencya ślepa, podrywająca własny i cudzy byt; należałoby ją znieść w drodze dobrowolnego porozumienia się, a następnie wystarać się o nałożenie wyższego cła ochronnego; pod jego opiekuńczemi skrzydłami przemysł celuloidowy w kraju szybko by zakwitnął i wyparł niemieckie wyroby.
Wynurzeń rodaka słuchano ze współczuciem; apetyt podniecony już przez młodego technologa, wzrastał, zrobiła się głucha cisza, kiedy miejsce pana N. przy stole zajął przedstawiciel fabryki łódzkiej.
Pan ten w zupełności potwierdził wywody i wnioski współzawodnika i oświadczył w imieniu swego mandanta gotowość przystąpienia do związku.
W tem miejscu jednak dały się słyszeć znaczące chrząkania. Nikt zapewne nie zdecydowałby się na protest, ale Komirowski, siedzący dotąd w milczeniu, nie mógł się powstrzymać.
— Proszę o głos! — zawołał energicznie.
Malecki, odgrywający rolę przewodniczącego, jako gospodarz, podbiegł ku Komirowskiemu.