— U kogo jest? — ciągnął dalej.
— Ma posadę u Maleckiego. A pan czem się zajmuje?
— Czyż ojciec nie wspominał nigdy o mnie? — zagadnął zmieszany z kolei Leon.
— Owszem, tylko nie potrafił objaśnić mnie, czem pan jest naprawdę. Podobno maluje pan... z amatorstwa?
— Wystawiam, a nawet sprzedaję potrosze — odparł niedbale — chociaż rzeczywiście, nie pozwoliłem jeszcze przylepić sobie na czoło etykietki żadnej, nie jestem „pozycyą w księgach społecznych“, jak by się zapewne wyraził pani narzeczony. Uprawiam bowiem i muzykę. Ach! u państwa jest fortepian! Czy pani pozwoli. I zniecierpliwiony rozmową, w którą się tak niebacznie uwikłał, usiadł do fortepianu, a odrzuciwszy energicznym ruchem włosy, zagrał swój koncert, swobodnie przerabiając go na dwie ręce.
Pod jego wprawnemi palcami staroświecki instrument zamienił się w coś doskonałego, posłusznego najkapryśniejszym jego zachceniom, oddającego najsubtelniejsze odcienia utworu.
Jakby pragnąc oczarować tę wieśniaczkę, która go słuchała z ciekawością, grał kolejno wszystkie swoje lepsze kompozycye, potem przerzucił się do klasyków i zakończył szumnym i głębokim Wagnerem, chcąc dać dowód, że naprawdę posiada technikę wyższą po nad poziom zwykły.