— Cóż ją obchodzą cierpienia tego mrowiska, które pani raczy nazywać ludzkością. Artysta powinien przedewszystkiem zapomnieć, że jest człowiekiem, członkiem jakiegoś społeczeństwa, że należy do danej klasy, że żyje w danej epoce, powinien zaprzeć się wszystkiego i jak ksiądz katolicki, żyć tylko dla chwały swego wielkiego Kościoła.
— Hola, hola! — wtrącił się Olaski. — Ładne teorye pan wypowiadasz. Niema zgody, niemal Chociażbyś pan chciał jaknajusilniej oderwać się od tego wszystkiego, to zaręczam ci, żebyś nie potrafił nawet. Urodziłeś się polakiem czy tam francuzem, to pozostaniesz nim tak dobrze w mowie i obyczajach, w tradycyi, jak i w sztuce. Żebym ja tam niewiadomo jak i gdzie zasiał pszenicę, to zawsze ona będzie pszenicą, a nie żytem, albo też nie wyrośnie wcale, gdym ją na skałę rzucił.
— Ale drogą ciągłej kultury można ją zmienić, zbliżyć do pewnego ideału. Ja też dążę, żeby przez kulturę estetyczną wyzbyć się jaknajprędzej tamujących mi dostęp do sztuki czystej stempelków narodowych i społecznych...
— A skoro tak, to przepraszam — mruknął niechętnie Olaski. — Ja sądziłem, że to właśnie największa pochwała dla artysty, jak mu się powie, że jest krwią z krwi i kością z kości swojego narodu i swojej epoki.
— Daj pokój — szepnął pan Bolesław, trącając kolegę. — Szkoda czasu i atłasu na rozmowę z nim w tej kwestyi. On nawet tak nie