— Nie mam na myśli zwyczajnej miłości, — przerwała mu żywo z rumieńcem — mówiłam o kochaniu, które ogarnia wszystko, co piękne, co dobre, co bliskie, a więc przyrodę całą! Sztuka powinna udoskonalać człowieka, krzesać w sercach iskry Boże, rzeźbić dusze proste w woniejące cnotą kwiaty, być w służbie u tych, co torują ludzkości drogi nowe do doskonałości, nie zaś podnosić nas pod dalekie obłoki, na puste wyżyny i bezpłodne...
— Słowem, jest pani zwolenniczką sztuki tendencyjnej, czy tak? — przerwał Komirowski z lekkim przekąsem.
— Nie wiem, co pan chce przez to powiedzieć, ale zdaje mi się, że sztuka dla sztuki jest podobna do kobiety, która stara się być piękną nie dla tego, żeby być kochaną i obdarzyć kogoś szczęściem, lecz żeby podziwiać własną urodę w zwierciadle, zdala od ludzi. Cóżby pan powiedział o takiej kobiecie?
— Powiedziałbym, że szkoda jej nieużytecznej piękności.
— A widzi pan! — zawołała radośnie Ludmiła.
— A kto pani każe przypuszczać, że sztuka nie darzy szczęściem swych wybrańców? — mówił dalej nieprzekonany pan Leon. — Przeciwnie. Najbardziej jest wspaniałomyślną dla tych, co ją wielbią dla niej samej.
— O, pan mnie wyprowadza na manowce logiki! — odparła panienka potrząsając głową. — A ja właśnie mówiłam o istocie, która jest sama dla siebie i nie może kochać, nie chce obdarzać swoją miłością nikogo. Taką byłaby sztuka, gdyby się oderwała od cierpień, pragnień i radości ludzkich...