Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/182

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— Po co? Po co? — powtarzał bezmyślnie, wpatrzony w szyderczo uśmiechniętą twarz siostrzeńca.

— Tak, po co? Doprawdy nie rozumiem wuja. Mając w ręku doskonale rozwijający się interes, sprzedawać go?! Daruje woj, ale według mnie, to cokolwiek za ryzykowne. Jeżeli gdzie jeszcze można robić dobre interesy, to tylko w Rossyi i to w głębokiej Rossyi, a wuj, mając już taki sklep, rzuca go, jak niedopałek papierosa. No, no!

— Musiałem! Tęsknota za krajem... Dalibóg musiałem, — tłómaczył się coraz bardziej zawstydzony pan Bolesław.

— Tęsknota? — powtórzył ironicznie Janusz. O, ja to rozumiem doskonale, taka rzecz może się dać we znaki, może, ale po cóż zaraz rzucać wszystko? Co do mnie, przyjechałbym do Warszawy na miesiąc na trzy miesiące zresztą, ale nie sprzedawałbym nigdy. Przecież sklep taki, to złote jabłko! Wuj, popracowawszy jeszcze kilka lat, doszedłby do majątku, zrobiłby miliony w końcu...

Wstał i biegał po kantorze, rozkładając ręce, wreszcie zatrzymał się przed Komirowskim.

— Dlaczego przynajmniej wuj nie zawiadomił nas o swoich zamiarach? Jeżeli mam prawdę powiedzieć, to ja sam chiałbym się przenieść na Syberyę. Miałem uczynić tak z samego początku, ale odradzili mi. Po co będziesz włóczyć się tak daleko, skrzeczeli mi nad uszami, czyż tu nie można także pracować, między swoimi? Nie mogę sobie darować, żem usłuchał głupich rad. Niby to nie wszystko jedno tutaj czy gdzieindziej, byle pieniądze robić, a w końcu zawsze

174