Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/183

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

wrócisz, jak ci się podoba, zwłaszcza, że kolej zbudowano. Kto wie, czy jeszcze nie rzucę wszystkiego do licha ciężkiego i nie wyjadę. W Warszawie bieda, że strach! Nie opędzisz się konkurentom, imiesz się czego, a tu za rok, za dwa inny siedzi ci pod nosem! Przytem żydzi! Ma się do wyboru albo zjadać innych, albo samemu być zjedzonym. Co do mnie, wolę to pierwsze! I nie daję się jakoś.

— Stało się, — wyszeptał pan Bolesław.

— I odrobić się nie da?

— Nie odrabiałbym nawet, choćbym mógł. Poradź mi co. Wszystko mi jedno, byle w Warszawie, pomiędzy swoimi.

— Sentymenty, doprawdy sentymenty! — mówił pan Janusz. Cóż ja wujowi poradzę? Wuj napewno straci, bo wuj jest za idealny na dzisiejsze ciężkie czasy. W Warszawce kochanej trzeba być antisemitą, współzawodniczyć z Żydami na każdym kroku, popierać z obowiązku obywatelskiego krajowy przemysł i swoich, a po cichu od niemców brać, albo na Nalewkach! ha, ha, ha!

Nastało milczenie. Komirowski siedział przybity na fotelu nie śmiejąc oczu podnieść na siostrzeńca, który go przygniatał swoją nieugiętością i energią nie liczącą się z niczem, nawet z takiemi uczuciami jakie jego przygnały tutaj. Zdobycki usiadł i zaczął przeglądać leżące na biurku papiery które mu właśnie przyniósł jeden z urzędników.

— Jest tu weksel proszę pana, od tego... Straciliśmy na nim w przeszłym roku, zbankrutował, czy dać mu kredyt. Trochę niebezpiecznie chyba, — mówił buchalter, nachylając się do uszu szefa.

175