Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/179

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

lej... Ale co tu gadać! Jeżeli ojciec postanowił trzymać w pończosze u matki te pieniądze, to moje argumenty nie trafią mu do przekonania. Cofam więc swoje propozycye. Będę szedł o własnych siłach, sprzedam się, jak nie potrafię inaczej... Trudno, wolę to, aniżeli zmarnować się, jak tylu innych.

W tej chwili drzwi otworzyły się i wsunęła się przez nie charakterystyczna główka nowożytnej egipcyanki, wnet jednak cofnęła się, spostrzegłszy obcą osobę w pracowni.

Leon zerwał się z krzesła, rzucił w kąt papierosa i wybiegł na kurytarz.

Słysząc szepty, pan Bolesław wziął kapelusz.

— No, żegnaj mi Leonku, do zobaczenia u matki na obiedzie! Nie chcę ci przerywać. Pracuj, jeżeli wierzysz, że czegoś dokonać możesz. Przyjdziesz?

— Przyjdę! Dokądże ojciec?

— Do Janusza Zdobywskiego. Matka powiada, że to zdolny człowiek do interesów.

Leon skrzywił się niesmacznie.

— O, tak, bardzo zdolny robigrosz — rzekł z przekąsem, Zabawny facet! Jemu się zdaje, że cały Świat obraca się dokoła osi złotej. O pieniądzach mówić z nim można, ale też o niczem więcej, bo gdyby mu tak rozciął głowę, posypałyby się z niej trociny — złote naturalnie... Bardzo ciekawy okaz, nawet zupełnie modern, że się tak wyrażę.

171