ojciec, że za taką jedną godzinę oddam chętnie całe lata spędzone tutaj... A Fiesole, a Rzym, a Wenecya? Pojedziemy choćby zaraz, na kilka miesięcy, zapomnimy o tej nędzy estetycznej, w której wegetował tu mój duch.
Wpadał w zapał, oko mu świeciło pożądliwością. Uciął jednak nagle, bo na twarzy pana Bolesława malowała się powaga, prawie surowość.
— To nie dla mnie, nie dla mnie, mój Leonie — mówił pan Bolesław, kręcąc głową. — Jedź ty, jeżeli możesz, ucz się, boś młody, bo życie jeszcze przed tobą. Ja zaś muszę pracować dalej. Czyż sądzisz, że się zdołamy utrzymać z tych skromnych funduszów, które przywożę?
— Ojciec myśli jeszcze o pracy? — zadziwił się Leon. W tym wieku? Proszę ojca, czyż nie lepiej zwalić na mnie troskę o zabezpieczenie bytu rodzicom na starość? Wysłać mnie na parę lat za granicę? Zaręczam, że to daleko pewniejsza lokata kapitaliku, aniżeli jakieś tam sklepy w Irkucku, a choćby i w Warszawie. Przyniesie tysiąc za sto, jeżeli nie więcej. Mówię do ojca, jak do człowieka praktycznego, bo wierzę w swój talent.
— Nie uczyłeś się nigdzie — zarzucił nieśmiało pan Bolesław.
— Ojcu się wydaje, że nauka jest niezbędna? Doprawdy? Czego ja się mogłem nauczyć tu w tej podłej Warszawie? czy miałem iść do terminu u pierwszego lepszego tapeciarza? Eh, żartuje ojciec chyba! Ot, pojechać do Rzymu, albo wreszcie do Monachium na parę lat, to jeszcze rozumiem. Zresztą umiem już tyle, że za rok za dwa najda-