Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/154

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Męka skończyła się wreszcie, jak wszystko się na świecie kończy. Nieznajomy drżący ze wzruszenia, wychyla się z okna wagonu i zdławionym głosem woła „tragarza.“ Potem zanurza się w tłum z rozkoszą, nawet szturchańce wydają mu się pieszczotami, a dorożkarz, który pyta, uchylając czapki:

— Dokąd mam jechać wielmożny panie?

— Na Sadową!

Nie zna tej ulicy. Powstała niedawno, ma jednak adres żony, która nic nie wie o jego powrocie. Umyślnie nie pisał ani słówka o tem! Toż to będzie niespodzianka dla niej! Żeby tylko Kaziuchna nie wzruszyła się nadmiernie, kochaneczka! nie przeczuwa nawet, że on jest już w Warszawie i za pół godziny najdalej znajdzie się przy jej boku!

Marząc tak, rozglądał się dokoła. Trudno mu było poznać Warszawę, której od tak dawna nie widział. Drewniane braki, palniki Aucra na latarniach gazowych, a jaki ruch na ulicach pomimo spóźnionej pory! Jakie domy piękne! Wielkie miasto w całem znaczeniu tego wyrazu, Europa na każdym kroku! Pomnik Mickiewicza! W bronzie tym stopiły się grosze miliona maluczkich, których wieszcz tak ukochał.

Kazał zatrzymać się, ażeby obejrzeć lepiej nieznane dzieło sztuki, ale napierany przez tramwaje i powozy dorożkarz zaciął konie, mrucząc niechętnie. Dorożka toczyła się równo po drewnianym bruku, nareszcie z Marszałkowskiej skręciła na lewo i zatrzymała się przed dużą, czteropiętrową kamienicą.

146