Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/153

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

drugi i trzeci rozdarł mgły, zwisające nad horyzontem i rozżarzone, tryumfalne słońce wytoczyło się na niebo. Podróżny, kąpiąc się w tej powodzi światła, zalewającej ziemię, czuje, że duch jego nabiera prężności, otrząsa się z przygnębienia. Radość żywiołowa zrywała mu się w sercu i wołała wielkim uroczystym głosem: „Wracasz biedny, skołatany, znękany. Patrz, oto jesteś już pod jej niebem, oddychasz jej powietrzem, jej słońce cię całuje, jej drzewa wyciągają ku tobie ramiona!“

I wyciągnął dłonie, jakby chciał przygarnąć do swej piersi męskiej tę ziemię, co go witała słodkiemi macierzyńskiemi pocałunkami.

Ale hamulce znów zasyczały, jak żmije, koła zgrzytnęły i pociąg zatrzymał się na stacyi. Z wagonu wychodziła chuda dama z korpulentnym mężem. Mijając nieznajomego, kiwnęła mu sucho głową, pan zaś zaledwie dotknął końcami palców podróżnej czapeczki.

To pożegnanie napoiło go żółcią; wrócił na dawne miejsce, położył się na opustoszałej ławce i przymknął zaczerwienione oczy...

∗             ∗
145