— Niech państwo siadają, proszę! — mówił, — jest miejsce, dużo miejsca!...
Znużenie zniknęło bez śladu. Ogarnęła go natomiast trwoga, że otyły pan i chuda dama nie skorzystają z jego uprzejmości i przeniosą się do innego przedziału. Spoglądał więc na nich błagalnie, zachęcał ruchami całego ciała, wreszcie odebrał wahającej się ciągle kobiecie koszyczek, który trzymała w ręku i umieścił go także na półce.
— Będzie państwu tutaj wygodnie, — mówił drżącym ze wzruszenia głosem.
— Dziękuję, — rzekła dama, kiwnąwszy mu zlekka głową.
Kiedy nareszcie usiedli, odetchnął z ulgą.
— Państwo tutejsi? nieprawdaż? — zagadnął nieśmiało.
— Tak, — bąknął chłodno mężczyzna.
— A daleko?
— Tylko do Mińska. Niebawem wysiadamy.
W odpowiedziach tych brzmiał nietajony chłód, miarkowany tylko dobrem wychowaniem, ale samotny podróżny nie zniechęcał się. Byli to rodacy! słuchał ich ciągnionej wymowy z taką rozkoszą, jak najcudowniejszej symfonii, każde ich słowo przynosiło mu odurzającą woń rodzinnych stron, dokąd podążał z całą namiętnością.
Otyły pan z długiemi wąsami, świecącą, banalną twarzą, chuda jego towarzyszka z haczykowatem spojrzeniem zimnych, ostrych jak