niewysłowiona, pod dużemi szpakowatemi wąsami usta układają się do uśmiechu... surowy wyraz twarzy łagodnieje, a zeschnięte gorączką oczekiwania wargi szepcą jakieś niezrozumiałe dla nikogo słodkie słowa...
A pociąg toczy się i toczy w nieskończoność po stalowych szynach, ściana wibruje wciąż... za każdem silniejszem wstrząśnieniem fiołkowe, poczciwe, z wiązkami zmarszczek w kącikach, oczy podróżnego otwierają się na chwilę i można w nich dostrzedz palącą się radość.
Hamulce znowu zgrzytają na obręczach, wibracye łagodnieją, rozhukana masa drzewa i żelaza zatrzymuje się... Podróżny leży z zamkniętemi oczami, niema siły nawet podnieść powiek zaropiałych i spuchniętych... Drzwi od przedziału otwierają się dyskretnie i staje w nich mężczyzna w kitlu jedwabnym, długim, w angielskiej czapeczce na głowie, za nim widnieje w pół cieniu chuda postać niewieścia i żółta, sucha twarz z haczykowatemi spojrzeniami szarych oczu. Przybysze przez chwilę badają wnętrze przedziału.
— Niema miejsca, — mruczy mężczyzna do swojej towarzyszki.
— Cóż to, zajął dwie ławki? — szepce kobieta po polsku, — każ mu ustąpić nieco.
Mówiła cicho, prawie szeptem, ale te dźwięki jej mowy wpadły do uszu śpiącego. Zerwał się jak uderzony iskrą elektryczną i zaczął śpiesznie usuwać pakunki z ławek.