Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/147

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.
Leży oparty o wibrującą dziesiąty dzień bez przerwy pod jego głową ścianę wagonu i śpi a raczej drzemie ciężkim snem człowieka znużonego śmiertelnie. Ach, głowa... głowa! pod wpływem tych nieustających wstrząśnień rozpada się w kawałki, a każdy z tych kawałków sprawia mu ból nieznośny. Od czasu do czasu hamulce zaczynają syczeć, jak wielkie żmije, rozlega się zgrzyt kół zatrzymywanych i piekielne wibracye ustają, a tymczasem nad pociągiem zawisa błoga, słodka cisza. Wtedy zbudzony podróżny otwiera zaczerwienione, zmęczone powieki i wygląda przez okno.

Wstaje właśnie świt dnia letniego... Nadziemskie jakieś światło wpada do przedziału i walczy z blednącym płomieniem dogasającej świecy, wydobywając z cienia kształty waliz i zawiniątek zalegających półki.

Nie słychać nic, prócz świegotu jaskółek, siedzących rzędami na drutach telegraficznych, stuku młota żelaznego na obręczach kół i kroków wsiadających pośpiesznie do wagonów ludzi. Ale wnet ta nadziemska cisza pierzcha jak przyjemny sen, rozlega się przeraźliwy gwizd, potem oddech ciężki lokomotywy i ściana zaczyna znowu wibrować. Wibruje tak już dawno, dawno, od samego Irkucka. Zobojętniał na ten ruch i gdyby nie głowa, nie zważałby na niego wcale... Kładzie się na dawne miejsce i pogrąża się znowu w pół sen...

A jednak w tej skołatanej głowie muszą się gnieździć jakieś rozkoszne marzenia, bo poorane czoło od czasu do czasu staje się gładkiem, jak zwierciadło spokojnego jeziora i rozlewa się na niem błogość

139