stal źrenic, z zaciętemi obojętnością, blademi wargami, wydawali mu się do najwyższego stopnia sympatycznymi. Przyglądał się im, jak anielskim wysłannikom tego nieba, u którego wrót miał stanąć niebawem. Już Mińsk, tuż za nim Brześć, a potem Warszawa! Tułaczka długoletnia skończyła się!
— Ja zaś jadę z daleka, o z bardzo daleka! — mówił dalej nie zrażony obojętnością, — z Syberyi, — dodał, widząc, że go sami nie pytają, — trzydzieści przeszło lat w kraju nie byłem!
— Trzydzieści lat! — rzekła dama, — czy słyszysz, Janku?
— Aa, — mruknął tłusty jegomość, odrywając na chwilę zaczerwieniony policzek od kauczukowej poduszki. — I w jakich to stronach bawił pan tak długo? — dodał, tłumiąc ziewanie.
— W Irkucku, panie! — odparł podróżny uszczęśliwiony, że może napawać ucho tak dawno niesłyszanemi dźwiękami mowy ojczystej.
— I dlaczego pan na tak długo pojechał? — zagadnęła dama, usiłując wywabić uśmiech na anemiczne wargi.
— Ha, musiałem! — westchnął podróżny. — Okoliczności znagliły.
Tłusty jegomość, któremu ze znużenia miało się już na drzemkę, wytrzeźwiał, wyprostował się i oboje Śledzili naszego nieznajomego wzrokiem, w którym przebijały niepokój i nieufność. Dama odsunęła się nawet na drugi koniec ławki, pragnąc widocznie, żeby jak największa przestrzeń dzieliła ją od nieznajomego.