Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/138

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Pana Stanisława zarówno ten uścisk dłoni, jak te słowa przytłaczały do ziemi. Dlaczego się zgodził oszukiwać tak ohydnie Zgórskiego? Fe! Kłamstwo nigdy nic dobrego nie płodzi!

— Ale jeden warunek, — wybełkotał, oblewając się pąsem.

— Warunek? Ależ zgadzam się z góry, niech pan mówi...

— Nie obejmie pan miejsca, zanim się pan nie nauczy zasad buchalteryi podwójnej, dobrze?

— Buchalteryi? — powtórzył zakłopotany Zgórski. — Pragnąłbym bardzo, ale... ale to będzie chyba kosztowało drogo, a ja, wie pan... — bełkotał.

— O to najmniejsza, — przerwał pan Stanisław, — będę pana przygotowywał wieczorami w wolnych chwilach — bezinteresownie ma się rozumieć.

— Słyszałem, że pan sam wraca późno z kantoru, kiedyż więc? Nie, nie, panie Chojowski, to zbyt duża ofiara z pańskiej strony, nie mogę jej przyjąć w żaden sposób, — dodał, potrząsając głową energicznie.

— Niech pana to nie krępuje, mam dość czasu... Zresztą nie potrwa to długo, najwyżej ze dwa tygodnie. Odpocząłem sobie na wsi i czuję się na siłach. Postanowione to od jutra, dobrze?

I Chojowski, uścisnąwszy dłoń starego szlachcica, wymknął się z pokoiku, żeby uniknąć opozycyi.

130