Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/139

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

— A tom wpadł! — mówił sobie, biegnąc z powrotem do kantoru — Co ja teraz zrobię? Trzeba naprawdę wsadzić do jakiej budy tego biedaka! No, mam przynajmniej czas. Ale niech to dyabli porwą!

Sprawa ta nie dawała mu spokoju ani na chwilę. Łamał sobie głowę, jak się wywiązać z przyjętej tak lekkomyślnie obietnicy, chociaż powątpiewał, czy mu się uda uczynić jej zadość. W fabryce wszystkie miejsca były obsadzone i każdy trzymał się na swojem rękami i nogami, jak to powiadają. Zaraz nazajutrz Chojowski pobiegł do biura pracowników handlowych, gdzie miał trochę stosunków, ale i tam nic nie wskórał.

Cała rzesza podobnych do Zgórskiego wykolejeńców ofiarowywała społeczeństwo swoje dobre chęci i niedołężne ręce w zamian za mizerny kawałek chleba. A społeczeństwo wytrzeźwione odwracało się od nich. Potrzebuję fachowców, fachowców, samych fachowców! — mówiło — rutynowanych, księgowniczych, korespondentów w kilku językach, bo mam stosunki z całym światem, biegłych rachmistrzów, bo żyję rachunkiem, ludzi, którzy zgłębili wszystkie drogi, prowadzące do kieszeni swych bliźnich, bo tylko tacy mają przyszłość przed sobą, na takich tylko pragnę się oprzeć od dzisiaj, takich, co przygotowywali się do jednej pracy i stali się w niej automatami, funkcyonującemi bez zarzutu, wolnemi od wszelkich aspiracyi, któreby zakłócały ich sprawność. Oni jedni mogą popychać mnie szybko i skutecznie po nowych torach, na które wchodzę. Wy zaś wszyscy, nieprzystosowani do życia nowego, wy, co gardzicie miłym groszem, wy podeptani w pogoni za nim, wy, coście nie zostali maszynami, lecz pragnęliście być dalej

131