wszechmogący postanowił w mądrości swojej niezbadanej, żeby się stało, co się staje. Są między nami ludzie różni, nie brak nawet i takich, co się nieraz na własne wielmożnego pana ułakomili, może zatargi wszczynali i dokuczyli, ale niech wielmożny pan złego nie pamięta! Człowiek zwyczajnie, jak człowiek. Tylko, że ani jednego takiego niema, coby wesół żegnał pana dlatego, że jego ziemię będzie swoim pługiem orał. My to rozumiemy i nie potrza nam tłómaczyć, że insze czasy dla nas nadchodzą. Ostajemy tutaj sami i na niczyją pomoc odtąd nam liczyć nie wypada, jeno na siebie samych. Jużcić ciężko będzie nam ciemnym, nie patrzącym dalej, aniżeli za miedzę ludziom, radzić sobie we wszystkich sprawach... Nauki i zrozumienia większych rzeczy nam brak, ale nie zginiemy; ziemi, nie opuścimy, ale statkiem, zgodą i pracą podtrzymamy, tak nam Panie Boże dopomóż! Niechże wielmożny pan jedzie spokojny, boć Kołatyn nie w cudzem, ale w swojem ręku. A jakby, broń Boże, między ludźmi się panu nie wiodło, niechże wielmożny pan sobie o nas przypomni i zapamięta, że zawsze, czem nas stać, pomódz gotowiśmy. A i panience, — dodał zwracając się do Ludmiły, — błogosławieństwo dajemy, żeby z łaski Boga najlepszy los znalazła, jak na to anielską duszyczką swoją i cnotą zasłużyła i to od nas na pamiątkę łaskawie przyjęła.
Przy tych słowach dwie dziewuchy ofiarowały panience strój odświętny wieśniaczki z Kołatyna i wieniec dożynkowy, pięknie uwity ze świeżego zboża.
— Dziękuję, dziękuję! — powtarzał Olaski, ściskając ręce garnącym się mu do kolan chłopom, — niech i wam Pan Bóg błogosławi na tej ziemi, gdzie ja kawał swojej duszy zostawiam.