Page:Umiński - Wygnańcy.djvu/11

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Była to reklamacya jakiegoś Żyda z Berdyczowa, pisana łamaną, niezrozumiałą polszczyzną; buchalter utknął zaraz na pierwszem zdaniu.

Procent... rabat... zysk!... Te wyrazy prześladują go od chwili, kiedy rozpoczął byt niezależny... przez jego ręce przesunęło się kilkanaście tysięcy listów, a wszystkie mówiły tylko o towarze, rabacie i zyskach! Doznaje on mimowoli wrażenia, że świat nie zajmuje się niczem innem, tylko pogonią za zyskiem, za zarobkiem...

Czy to złudzenie, czy to rzeczywistość? Chyba rzeczywistość! cały Świat wiruje szalonym ruchem dookoła olbrzymiej miski: ona stanowi jedyny cel zabiegów nietylko pojedyńczych ludzi, ale nawet narodów. Ludzkość jest jeszcze niewolnikiem własnego żołądka, jemu musi służyć, a mózg uważać za pasorzyta i stara się oddawać mu jaknajmniej swych sił żywotnych, akurat tyle, ile ich potrzebuje dla kierowania sprawami odżywczemi. To smutne, bardzo smutne! Ale trzeba się pogodzić z koniecznością, która każe pracować po to, żeby żyć, a żyć po to, żeby — jeść.

Weźmy jego samego choćby, pana Stanisława! Przecież on nie stanowi żadnego wyjątku od tej reguły, obowiązującej dotąd ludzkość niedojrzałą. Uczył się najprzód długo, skończył gimnazyum, potem akademię handlową w Antwerpii i po co, jeśli nie po to, żeby módz pić rano kawę z bułką, jeść obiad za czterdzieści kopiejek, spędzać dwanaście godzin na dobę w kantorze, a ośm w łóżku. Ażeby tak żyć, wynajął swój mózg człowiekowi obcemu i pozwala mu na wyczerpywanie go do tego stopnia, że, wróciwszy wieczorem do domu, marzy

3