Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/42

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Drżący cały szeptałem ci o tajnym dziwie,
Dźwigając cię, by szukać gwiazd za puszcz ostępem.
Lecz tyś patrzyła na mnie, zaspana, leniwie
Wodząc po niebie okiem nieprzytomnem, tępem.

I odwróciwszy ciężko głowę, co mnie musła,
Ległaś znów, a gdym wstrząsnął cię, mruczałaś gniewna.
I pierwszy raz uczułem nagle, że powrósła
Wiążą nas i targnąłem cię, jak kawał drewna.

Z płaczem wstałaś, pięściami przecierając oczy...
Spojrzałem krzyw na pęta i swą pięść jak z głazu,
Dotknąłem dłonią pletni, czy się nie roztroczy...
ścisnąłem garść, szarpnąłem i pękła odrazu...

I zlękliśmy się, przestrach w twarzy swej pobladłej
Czytając... Rozejrzeliśmy się z trwogą wkoło...
Z rąk struchlałych powrozy do stóp nam upadły
I długo ciężką ręką tarłem niskie czoło.

I podniósłszy konopny sznur, z palcem na ustach
Stąpałem cicho, dzierżąc cię za rękę, niemy
I wiodłem w gęstwę lasu najgłuchszą po chróstach...
A tyś szła, pytająca okiem: gdzie idziemy?

I w zaroślach zwikłanych, w czarnym, dzikim jarze,
Wygrzebawszy dół w ziemi i żwirze głęboki,
Kajdany zakopaliśmy w nim, jak zbrodniarze
I uciekli w ciemności spłoszonemi kroki.


38