PĘTA.
W głuchych głębiach pamięci, jako przez sen, pomnę:
Jednem pętem związani wyszliśmy z gęstw lasów,
Nadzy. Miałaś we włosach paprocie ogromne,
Ja w ręce kij, ubiwszy tura wśród zapasów.
Na polanie siedzieliśmy w noc przy ognisku,
Spożywając czerwone, krwią dymiące mięso.
Potem ciał nagość sprzęgliśmy w dzikim uścisku...
Dwa krwawe blaski miałaś od ognia pod rzęsą.
Potem spałem, o nagie twe wsparte kolana
I tyś spała, na ziemi wyciągnięta gołej,
Szarym, grubym powrozem do mnie przywiązana...
I leżeliśmy głusi, jak zgasłe popioły.
I bezwiedni czekaliśmy w śnie rannej pory,
Aż brzask, jak inne brzaski, w niebie się uczyni,
By iść, jak szliśmy zawsze, w dzień razem przez bory
I aby w noc spać razem na liściach w jaskini.
Lecz gdym się nocą zbudził, a pomrok był głuchy,
Okiem mętnem powiodłem po iskrzącem niebie
I ujrzałem, że gwiazdy upadły, jak duchy,
Na ziemię, gdzieś za lasem... I zbudziłem ciebie...