Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/124

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

„Bracie mój smutny! Daj mi dłoń zranioną,
W którą włożono ci szyderczo trzcinę,
Byś pustem, wietrznem tem królował berłem.
Patrz! Jam ją podjął, pociąłem na fletnię
I dzisiaj trzcina, która niewzruszenie
Pod ust twych bladych westchnieniem milczała,
Żyje i śpiewa pod mych warg oddechem,
Słodko, jak miody, co się kryły w wosku,
Którym zlepiłem nierówne piszczałki...
A wzorem moich piszczałek stworzone
Organy świątyń twych grają twą chwałę,
W muzyce duszę mą jednocząc z twoją.
Niech trzcina w pieśni miłości nas złączy,
Jak już łączyła twój ból i mą mądrość“.

Był wieczór letni. Na miękkich niebiosach
Wykwitły cicho złotych gwiazd źrenice,
Nadziemskie świadki ziemskiej, świętej chwili,
Co godzi jawę dnia z marzeniem nocy
I srebrne kwiaty tęsknoty otwiera
Dla rosy przeczuć i dla nasion cudu
I czyni ciszę modlitwą natchnienia.

A pośród ciszy, która stapia ziemię
Z bezkresem niebios, Chrystus podniósł czoło
I zdjąwszy rękę z krzyżowego ćwieka
I wieniec cierni zrzuciwszy ze skroni,
Podał dłoń z słodkiej dobroci uśmiechem
Pięknemu u stóp swoich młodzianowi,

120