Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/110

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Oddechy parne, łaskotane krzyki,
W puchu kobierców podeptane kwiaty,
Zachłysty czkawki, opilcze wiwaty,
Bezwstydne śpiewy, przewrotne oklaski —
A wkrąg dziwaczne, nieznajome maski,
Nagie ramiona i piersi i uda,
Włosów noc czarna i pożoga ruda,
Tan wyuzdany na krawężej perci,
Pląs nieprzytomny obłędu i śmierci.

Pomni: w park uciekł: lecz park w ćmie obłudnej
Dyszy, od schadzek tajemniczych ludny,
Zwikłany ślepo splotami gałęzi
I ciał sprzęgniętych w uścisków uwięzi.
Aleje nieme i ubocza przecznic
Pełne ladacznic bladych i wszetecznic,
Wabiących wonną podnietą rozpusty
Ciche opryszki i zręczne oszusty.
Łotry układne, nieme rzezimieszki
Na skręcie każdej skradają się ścieżki,
Zewsząd nadchodzą, zjawiają się wszędzie...
O, jawo dziksza, niźli sen w obłędzie!

Wtedy chwyciła go za gardło groza!
Dopadł do komnat, dorwał się powroza
I drzwi na oścież pchnąwszy, z twarzą bladą
Wrzasnął: „Precz biesy, ohydna gromado!“
Wściekłość zmieniła bicz na tysiąc biczy,
A on na oślep sypie razy, ćwiczy

106