Page:Staff - W cieniu miecza.djvu/111

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Po plecach, karkach, głowach, gdzie dosięże...
Tłum w pisk, pod biczem świszczącym, jak węże,
Do drzwi się tłoczy w popłochu i ginie
W dzikiej rozsypce... Został sam jedynie
I zaparł wrota, otarł z potu czoło,
Odetchnął... Otwarł okno: duszno wkoło...

Lecz oknem, z świstem wichury i chłodem,
Tłuszcza pstrych masek wraca korowodem,
Karminem krwawa, bielidłem pobladła,
Gwiżdże w orzechy i dzwoni w brzękadła...
Swisty, pisk, hałas, docinki i drwinki...
Dłoń mu ściskają, dają upominki,
Składają śmieszne, szydercze ukłony,
Ten wnosi świece, ów stolik zielony,
Tamten gitarę z fletnią, mandoliną,
Ów stawia kwiaty na stole i wino,
A tu stręczyciel szepce w ucho gładki,
Znak dając dziewkom kupionym od matki.

Nie! Niema w cichym niegdyś zamku schrony!
Dom 'okropnością po wiek zarażony!
Na łup go oddać! — Przez tłum i przez róże
Przedarł się, wypadł w noc, gdzie wichr gna burzę!
Lecz tłuszcza za nim! On jakby na pięcie
Kły wilków czując, w żywiołów rozpęcie,
Wśród trzasku gromów i błyskawic śmiechu
Pognał i dotąd gna resztką oddechu,
Jak potępieńcza mara piekieł naga

107