Page:Staff - Tęcza łez i krwi.djvu/88

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Ocaliwszy li kominy,
Jak nagrobki swej ruiny:
Półzwalony wiejski kościół,
Jak go cios kartacza rozciął,
Z pokruszonych ścian kadłuba
Wznosi wieżę swą bez czuba,
Co na nieba tle się znaczy,
Jak zakrzepły krzyk rozpaczy!
A na dole pod lazurem,
Ciężko, zwolna, długim sznurem,
Depcąc strzech rozwianych wiechcie,
To na wozach, to na piechcie,
Ciągnie szary, nędzny tabor,
Gnany przez wojenny zabor,
Przez bagnety i granaty,
Het za oczy, w cudze światy.

Pokłońcie się raz stokrotny
Aż do ziemi, do wilgotnej,
Coście ją orali, siali,
W nią, jak chaty, wrośli cali
Troską, pracą i ramieniem,
Dziś wyrwani z niej z korzeniem.
I westchnąwszy: „Ostań z Bogiem“,
Chociaż lęk domawia „z wrogiem“,
Raz ostatni próg obłapcie
I zawdziejcie stare łapcie.

84