Page:Staff - Tęcza łez i krwi.djvu/71

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

W zastoju zda się życie i dusza gromadzka
I płynie czas bez zmiany... Aż nagle, znienacka,
Pewnego dnia: najpierwsi zaczynają wracać!!!
Ślepiec, co nie iść zda się, lecz ziem stopą macać,
Kroczy z wyciągniętemi poprzód siebie dłońmi,
Jakby błogosławieństwo odprawiał nad błońmi,
Z zawiązanemi oczy, niby parlamentarz...
A za nim, o widoku! ciał żyjący cmentarz!
Oto rzesza widm wraca zbiedzona, wychudła...
Lecz nikt nie baczy ludzi, jeno szczudła, szczudła!
Puste, powiewające na wietrze rękawy!
O, synowie zwycięstwa! O, wybrańce sławy!
Wy, coście nieśli bronie, sztandary i czyny,
Niezdolni już do czynu, chwiejni, jako trzciny,
Tak to wracacie chorzy, znędzniali, osłabli,
Ach, nie pod tryumfalnym łukiem własnej szabli!

Chwała szczudłom! Cześć pustym rękawom powiewnym!
Potężne zdrowie, kłoń się tym członkom niepewnym!
Przenigdy dosyć hołdu, dosyć chwały blasku!
Nigdy dosyć długiego echami oklasku!
By ten, dla kogo podziw dziś brzmi życiodajny,
Jutro nie był już jeden z zbyt wielu, zwyczajny;
By ten, komu dziś nisko kłaniamy się czołem,
Żebrakiem nie był mijan przez nas przed kościołem
W lat kilka, gdy już płomię zapału ochłódło,

67