Page:Staff - Tęcza łez i krwi.djvu/70

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

Z ziemi swej stratowanej i osieroconej,
Wszystkiemi szli drogami na trzy świata strony,
Mundurami trojakich kolorów obciśli,
Choć jednej były barwy ich krew, łzy i myśli.

Aż przeszli... I na długie tygodnie, miesiące
Nastała cisza ciężka, milczenie gniotące.
Czasem na widnokręgu, pośród modrej pustki,
Błyśnie z mgły, jak powianie pożegnalne chustki,
Róża białego dymu i huk głuchy trzasku:
Błędny strzał w rolę, jakby ptak trzepał się w piasku.

Po wsiach jeno kobiety i dzieci i starce...
Kryją się, nie wychodzą ku wspólnej pogwarce.
Spytany nikt się wieścią z obcym nic podzieli,
Jakby nic nie wiedzieli zgoła, nie słyszeli.
Darmo pytać o pułków, co tędy szły, miano, —
Udają, jakby wszystko dawno zapomniano.
Nie zdradzi się nadzieja w nikim, ni obawa,
Nie znajdzie się, kto powie, że wie, o co Sprawa.
Kto z mieszkańców, z kim poszedł, nie dowiesz się w chacie,
Wystrzegają się wspomnieć o synu, o bracie,
Nikt nie przyzna, że słyszał grzmiące głucho działa,
Strony wskazać nie waży się, gdzie bitwa wrzała,
Zda się, że wszyscy weszli w nawyku koleje...
A jednak czuć w przestworzu, że tworzą się Dzieje.


66