Page:Staff - Dzień duszy.djvu/97

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

ŚWIATŁA UKRYTE.



Nie wszystko jest snem, co swych drzwi wam nie otworzy...
Nie drwijcie, choć jest cudem, co wasz wzrok obaczy...
Był człowiek, co nie modlił się, jednak był boży...
Nie tłumaczcie, bo tylko sny człowiek tłumaczy...

Nieraz mi w nocy z oczu lecą łzy gorące,
Żem białe, śnieżne skrzydła swe skalał w kałuży...
O, me wieczory żalu i ranki tęskniące!
O, ileż grzechów czarnych zebranych w podróży!

O, hańbo wspomnień, kiedym plwał w sadzawki boże,
W których wiara uzdrawia złożonych boleścią...
Raz źli ludzie podnieśli na me serce noże —
Dziwne: jam wtedy z bożą wśród nich chodził wieścią...

To dawno już... Ran potem zaparłem się Pięciu,
W twarz uderzyłem posąg Maryi w kościele —
A Pan zszedł ku mnie nocą, jakby ku dziecięciu
I na me grzeszne serce kładł kojące ziele...

Łkałem w popielnym pyle i w żalów rozterce
Kajałem się, ślubując przysięgi poprawy...
Lecz gdy dzień mnie ochłodził, zatwardziłem serce
I bunt mnie pchał w haniebny żywot i plugawy...