Page:Staff - Dzień duszy.djvu/96

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
86
ZDARZENIA CICHYCH LUDZI


By z oczu ich wyczytać świętą Tajemnicę,
Nim w nich pierzchnie spłoszona przez ciemną niedolę
Życia, co cudów boskich wypróżnia skarbnice...

Aż raz zeszli się nocą, siedli w cichem kole...
Brat spyta brata szeptem, ten dłoń ściśnie komu,
Matka całunek złoży synowi na czole...

Wtem jakby cień się w izbę wśliznął pokryjomu...
Pewnie ptak, mknąc w księżycu, rzucił cień na ścianę...
Wiatr zawiał... i zatrzasnął drzwi i okna domu ...

Dlaczego, siostro, okna nie pozamykane?
Spojrzą po sobie dziwnie wybladli i niemi...
Nic nie stało się, jednak czują, dziwną zmianę...

Nie chcą wyjść, ni otworzyć drzwi dłońmi drżącemi,
By nie znaleźć, że coś im drzwi z zewnątrz zaparło,
By im nie przytłoczyła pewność czół do ziemi...

Aż rano, kiedy słońce już cienie z szyb starło,
Otwarli drzwi... Lecz wszystko tak jak wczoraj było...
Tylko na progu widzą jaskółkę umarłą...

Choć w noc tę nic nie stało się, wszystko zmieniło
Twarz swą dla dusz ich, niemą okrytych żałobą,
Jakby lękiem dojrzeli Dno, co im się kryło...

Odtąd nigdy nie szepcą już pomiędzy sobą...