Człowiek nie wstąpił tutaj do tej pory
I nie poświęcił stopą utrudzoną
Tych ciemnych kniei, bo gniewne upiory
Spienionej złości zdradą rozjuszoną
Wejścia wzbraniają w czarne lasu łono...
Tęsknica moja wybiegła ukradkiem
Za bór przeklęty daleko na zwiady...
Już sił mdlejących wlokła się ostatkiem,
Aż w płasku słabe nadybała ślady!
Człowiek się zbliża, wybawiciel blady!
Zdaleka idzie a długo czekany — —
O, byle księżyc nie zdjął pęt ze zdrady,
Byle nie zbudził się ten las spętany,
Bezwładny w matni księżyca świetlanej...
O, byle księżyc stał długo na straży,
Byle zaklęte trwały jeszcze czary!...
Las się poruszył i pręży się wraży
I wyciągają się gniewem konary — —
Jak nagle ścichły pomruki i gwary,
Jak drzewa jękły starłszy się w natłoku —
Księżyc w nie spojrzał bladem widmem kary...
Zbrodnia przysiadła struchlała w pomroku,
Lecz czyha zdradnie gotowa do skoku...
O, byle księżyc nie zaszedł przed czasem,
Bo człowiek zbliża się... człowiek z daleka!
Niedługo stanie przed mym strasznym lasem —
Księżyc się zachwiał!... Noc w bezdeń ucieka!...
Las się zapienił gniewem na człowieka,
Ale go pęta siła księżycowa...
O, jakże dziwnie pielgrzym z przyjściem zwleka...