Page:Staff - Dzień duszy.djvu/70

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
60
UPADEK


Nie schylam czoła, choć twarda ma dola...
Żegnam się dumnie z swoją królewskością,
Konam z dostojnej powagi godnością...

Chociaż nas nie tknął żaden cios, co łamie,
Nie spadło na nas druzgocące ramię
I żadne ku nam nie przyszło nieszczęście:
Zły urok zaległ moje pola...
Głód nas nie chwycił w swoje twarde pięście.
Nie było wojny, ni czarnego moru,
Nie było ognia, ni krwawego gromu,
A rozsypuje się zrąb mego domu,
A kres nadchodzi w pomrokach wieczoru...
Zmarniały włości, wyginęły hufce,
Ostatni rycerz skonał na placówce...
Żadne nieszczęście warownych miast bramy
Nie przekroczyło, a jednak konamy...

Królewskim córkom moim, szczepom tronu,
Mym złotowłosym dziewom, bielą szronu
Warkoczy krasa posiwiała młoda
I zwiędła twarzy ich blada uroda...
Jak wątłe kwiaty powarzone w chłodzie,
Po opuszczonym snują się ogrodzie...

Zima bez śniegu przyszła, pani chora...
Białych psów mrozu odbiegła ją sfora,
Straciła twarde swojej siły władztwo...

A w nagich gąszczach leży martwe ptactwo,
Tyle pierzastych ciał leży nieżywych,
Chociaż nie było mrozu ni myśliwych...
Pasterzom giną białe owce
A pola rdzawią się chorą rudością