Page:Staff - Dzień duszy.djvu/58

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
48
WEJMUTA


Czuję woń tęgą twej żywicznej krwi,
Żywicznej krwi...

Sosno, sosno, czemu tak nagle tajemny twój szept
Zamilkł urwany?
Sosno, sosno, czemuś siostrzane przerwała wyznanie,
Spowiedź twych cierpień żałosną? Mów!
Boisz się, siostro, wyszeptać twój żal?
Boisz się własnych swych słów?

Znieruchomiona bezbrzeżną boleścią
Stoisz pomrokiem owiana —
Ramiona ciemne rozprzestrzeniasz w dal
I stoisz cicha, bez ruchu, wyniosła,
Groźna, surowa.
I nagle — milcząc — znów chwiać się poczynasz
Zwolna, bez szeptu,
Znowu kołysać i giąć się poczynasz
I przerażeniem dzikiem oniemiała
Rytmem straszliwej, bezmownej boleści,
Ruchem powolnym, równym i miarowym,
Leniwą wymową swej smukłej postaci
Zawodzisz skargę milczącą bez słów,
Pieśń beznadziejną bez słów
Smutno, przeciągle...
Czemu zawodzisz tym obłędnym ruchem
Swojej zczerniałej kibici
Bezmowną skargę
W pomroczu czarnem, osowiałem, głuchem?

Sosno, sosno!
Ślepe swe oczy strach w mroku wyłupia,
Szklane swe oczy!
Trwoga mnie chwyta i drżę,