Page:Staff - Dzień duszy.djvu/105

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.
95
SKARBY


Bo miałem długie, smutne, samotne wieczory...
One ukochać życia dar mnie nauczyły.
W nadziemskie cuda życia wierzyć jestem skory,
Bo i Najlepszym z Ziemi było ponad siły...

O, nie będę już kalał ust bluźnierstwa brudem...
Pan za korność przedziwny skarb mi dał w zamianie,
Chociaż jam nań pracował tylko męki trudem...
Takie mi hojne łaski spadły niespodzianie,
Że nawet życie dzisiaj jest mi świętym cudem...
O, jak smutne największe cuda Twoje, Panie!...

Raz ktoś, który urąga duszom szydząc w gniewie
— Kiedym wydziedziczony prosił o jałmużnę —
W dal mnie wiódł, skrzynię wskazał mi ciosaną w drzewie...
Jam zerwał wieko, ufny znaleźć skarby różne,
Dziwy bogactw i kruszców, o których świat nie wie,
Ale serce sosnowej skrzyni było próżne...

Wtedy ja smutny, we łzach, w puste skrzyni łono
— Zamknąwszy oczy — bladą zatonąłem twarzą...
A świeże deski wonią sosny niewyschnioną
Dziwną mi baśń żywiczną o głębiach puszcz gwarzą...
Jakbym spał w mchach... Wiatr w górze szumi drzew koroną...
Takich snów słodkich ziemskie puszcze nie wymarzą.

Ja Świętem Marzeń pustki napełniłem wnętrze...
A raz szukając próżno Wyśnionej, Jedynej,
Posąg dziewczyny-m ujrzał na cokółu piętrze
Stojący w lesie... Usta wśród tęsknot godziny
W biel stóp jej wpiłem... Były gorące... gorętsze,
Niż stopy kochającej i żywej dziewczyny...