Page:Staff - Dzień duszy.djvu/104

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been validated.

SKARBY.



Po co mi, matko, światło wnosisz do piwnicy?
Już mi tu dobrze teraz, pociech mi nie trzeba,
Bo spałem na otchłannem sercu tajemnicy...
A nie płacz, że mi zboże ściął grad spadły z nieba...
Kazano żyć... Nie prędko wyjdę z tej ciemnicy...
A ci, którzy żyć muszą, żyć będą bez chleba...

Bo przecież słońce więcej jest, niż chleb żałosny...
A znałem blade dziecię, ciche, chorowite —
Żar pieca był jedynem słońcem jego wiosny
Spędzonej wśród poduszek, gdy okna zakryte,
A żyło... Gdy śmierć wzięła je w uścisk miłosny,
Ludzie to biedne życie zwali też »przeżyte«...

Bóg wie, skąd jemu tajne przybywały soki,
Jak roślinie kwitnącej na płasku wśród suszy...
Odchodząc miało w oczał łzy i prośbę zwłoki...
Czuło cud życia... Mówisz: »własny sen wśród głuszy
Śniony?«. — Więc kochaj życie... Czar piękna głęboki
Ma wszystko, co przez chwilę choć było snem duszy...

Jam dziś cichy, król braku i bogacz pokory,
Bez skarg żyję, choć słońca oczy me nie piły...