Page:Sny o potędze.djvu/118

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
114
ZDA MI SIĘ

Gdzieś z chat zwalonych, skrytych w mroków tkań
 pajęczą
I biczują mię gniewnie srogiemi katuszy,
Niosą okrutne strasznych cierpień nieukoje
Mary smutku bolesne, cierpkie, a nie moje.

Przyszły tułacze widma do mej piersi w gości;
Skryłem je w tchnień mych cieple, jak w wiosennej
 chmurze,
I ukochawszy smutki za czar ich piękności,
Posągi wystawiłem im na Cierpień Górze.
Największy posąg wniosłem smutkowi miłości
Mojej, którą wykułem w snów białym marmurze,
I odtąd umaiwszy je w róż wonne kwiecie,
Żyłem wśród nich zamknięty, lecz nie w swoim świecie.

Вo brakło mi mej duszy, siostry i władczyni,
I do niej wyciągają się tęskne ramiona;
A nieznam drogi do jej wyniosłej świątyni,
Gdzie króluje lazurem ciszy otoczona
I czeka, aż zbłąkany wśród szarej pustyni
Przyjdę do Niej ukoić serce u Jej łona
I ujrzę skarb, co w głębin mych skryty ciemnice,
A dla którego dzisiaj ślepe me źrenice.

Nie znam drogi. Lecz wiem, że jest gdzieś, choć nieblisko,
Losem dana piastunka, co mi towarzyszy
Na wszystkich drogach życia. Była nad kołyską
Przy mnie i odtąd zawsze widzi mię i słyszy,