Page:Sny o potędze.djvu/114

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.
110
SZARA SPĘKANA ZIEMIA

Na jakiś piorun z nieba, złote objawienie...
A może nic nie przyjdzie? Wszak przyjścia nie wieści
Żadne proroctwo, żaden głos w puszczy... Milczenie.
Wszystko głuche i ciemne, bez związku, bez treści
I rozpacz młotem w posąg twej wiary uderza,
I czujesz jak się w sercu twem pustka rozszerza.

Wtedy każ milczeć ustom, co złorzeczyć skore,
I wejdź w podziemie duszy, gdzie śpią twe rozpacze.
Wdziej szary płaszcz żebraczy, na czoło pokorę
I kładź kolejno dłonie na smutki, na płacze,
jakby na bladych dzieci głowy jasne, chore,
Patrz im w oczy, gdzie trawią się smętki tułacze,
Popatrz na wszystkie kwiaty zdeptane w popiele
A ukorzysz się wtedy, bo zrozumiesz wiele.

Zrozumiesz, że są w duszy głębie i otchłanie,
Lecz oko nie przebije ich pomrocznej fali,
A choć tam pusto, ciemno, przeczuć głuche wianie
Przynosi o północy echo kroków zdali...
Snadź idzie ktoś z bezkresów; a kiedy już stanie
U progu twojej duszy, słońce ci zapali,
Że przejrzy cienie wszystkich głębin wzrok twój wolny.
Głębie istnieją, choć tyś ich pojąć niezdolny.

A za głębią królestwo, gdzie wielki bóg władnie,
Nienazwany, co wielkość wlał w błękit i morze,
Co wieje tchem tajemnych gróz w przepaściach na dnie,
Co mieści dusze nasze, gwiazdy, noc i zorze,