Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/117

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

Nikczemny, nędzny, budzę się z rozpaczy szałem,
Że chwilę mego życia największą przespałem!«

(Sny o potędze).

 Przespałeś?!... o biedny, biedny...
 Rozumiem, bracie mój biedny, że nie masz dziś żadnego w sobie »drogowskazu«, i musisz być wiecznie »sam z sobą sprzeczny«... lecz jakżesz mówić śmiesz, że

»sny nie są prawdziwszemi, gdy jawą się staną«?

jakże twierdzić śmiesz, że

»wszelki trud na ziemi ginie«,

skoro jedynego trudu, jaki warto było podjąć, rozpocząć nie mogłeś, skoro jedynego snu, jaki warto było urzeczywistnić: »myśli życia« — nie zdołałeś uchwycić, nawet we śnie. Jeno słyszałeś, że była i szumiała nad tobą skrzydłami...
 Przespałeś, bracie mój biedny, prawdę twoją jedyną — myśl twego życia, baśń ducha twego, sen najszczytniejszy...
 Nie miałeś co urzeczywistniać! Realizacji snu spróbować nawet nie mogłeś.
 Przeto »mądrości« twej, jeśli chcesz tak ją nazywać, nie miałeś na czem oprzeć, nie miałeś skąd wyprowadzić...
 Boć z »przespania myśli życia« nic zbudować nie można.
 Jeno z myśli życia, jeno z woli ku jej wcieleniu.
 Lecz ty, nie znalazłszy jej w młodzieńczych latach, nie chciałeś dłużej czekać i czuwać nieznużenie, poddałeś się lenistwu duszy, i w dziwnym u ciebie pośpiechu, u ciebie, coś błagał Pana wraz z Mistrzem Twardowskim, by