Page:Romuald Minkiewicz - U wiecznych wrót tęsknicy.djvu/115

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has been proofread.

że

»tkasz dobrą, cichą wiarę,
żeś przebył zwątpień karę...
tkasz dobrą, cichą wiarę
z snów, jawy, mgieł i złud...«

 I na tem »pogodę« twoją i »mądrość« oparłeś.
 Na tem jedynie zasadzasz cały swój » dorobek pielgrzymki«, który niesiesz ludziom cierpiącym w darze.
 Lecz oto — niestety! niestety — twa wiara pogodna dotycze jeno ucieczki, za jakąbądź cenę, przed bólem i pogoni za chwilą rozkoszy i użycia.
 Niknie wnet i mgłą się rozwiewa, gdy o czyn idzie, o bój, o walkę wytrwałą, o zdobywanie swej prawdy, o wcielanie jej w życie... o realizację »snów o potędze«.
 Bo nawet gdyś śnił jeszcze twe sny młodzieńcze o potędze, już w snach onych nosiłeś piętno i klątwę niemocy... jużeś w snach onych wymędrkować chciał i wmówić w siebie, że

»Tylko słaby doświadcza czynem swego władztwa.
Zbyt wielką jest potęga ma i me bogactwa!
Dla ogromu mej mocy w czynie ujścia niema!«...

acz wiesz i wiedziałeś, że to kłam i pycha próżna. Wiedziałeś, skoroś w Mistrzu Twardowskim pisał później:

»Niegdyś Bóg wielki, potężny, mocarny,
Zamknąwszy w sobie swą potęgę wieczną,
Uczuł w swej dumie zasępionej, czarnej
Siłę swą śpiącą i bezużyteczną...
I cień na jego myśli się położył...

Więc o swą siłę w duchu się zatrwożył,