Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/45

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

 Ale teraz trzeba cię pożegnać na długo. Któż wie, może na zawsze. „W drogę! w drogę!“ wołają już na mnie. Jeszcze chwila, chwila, dla wspomnień! Na twych brzegach przez krótkie chwile przeżyłem więcej, niż przeżyję może przez resztę życia; i dlatego tak trudno oderwać mi się od ciebie. Przykuwa mię czar magiczny, bo w każdej fali, która się rozbija u stóp moich, zdaje mi się. że słyszę głos dni minionych.
 Salève! i ciebie lubię! Zieleń już przekwitła, na twych stokach. Trzynaście drzew, co szczyt twój wieńczą, wyglądają jak punkt czarny i niewyraźny, tak samo chwila minionego szczęścia zaciera, się w myśli i pozostaje w niej tylko jak punkcik w przestrzeni życia. Skało kamienna, dlaczegóż zwracam się ku tobie z większą czułością, niż do ludzi, bliźnich swoich? Czy także masz duszę? serce bijące pod masą granitu? Nie, to dlatego, że na szczycie twym byłem z przyjaciółmi drogimi mej pamięci, i w tobie widzę ich ślady; bo oni stąd daleko, daleko, a ja za chwil kilka, bardziej jeszcze oddalę się od nich.
 W drogę, w drogę! — Chwilę jeszcze, chwilę modlitwy, i będę gotów.
 Mont-Blanc! Ołtarzu, który Bóg wzniósł sobie na ziemi! gdym cię ujrzał po raz pierwszy, pozdrowiłem cię zachwytem religii i poezyi. Ach, jakeś piękny pod kopułą lazuru! Ani chmurka nie zaćmiewa, świętości twych śniegów! Składam dzięki Bogu, żem cię widział tak wielkim i okazałym; natchnienie płynęło z wyżyn twych w mą duszę i wówczas, kiedy słońce ciskało na cię swe promienie i kiedy księżyc, lał swe światło na twe szczyty ciche. Nieraz widząc cię między niebem i ziemią tak samotnym i wielkim pragnąłem wymówić twe imię a mówiłem: Boże! Bo kochać cię i uwielbiać, to kochać i uwielbiać tego, który cię stworzył. Niech więc na szczyty twoje spoj-