Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/46

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

rzę raz ostatni! Chciałbym oczy napełnić twym blaskiem i nie zatracić go nigdy.
 O Panie! wobec tego znaku Twej potęgi wzywam cię, pobłogosław me kroki! Mont-Blanc, żegnaj mi!
 W drogę, w drogę! — chwilę jeszcze, chwilę dla wspomnień! A potem pójdę do was.
 Oczy moje obiegły cały horyzont, a teraz zwracają się do przedmiotów blizkich, do tego muru uwieńczonego prostą kratą żelazną, zamykającego ogródek. Żegnaj, ogrodzie; tak lubiłem tu rozmyślać w noc letnią, roztaczającą w ciszy promienie złote! Twoja ławka ustronna, twój gaik opuszczony od dawna, twoja fontanna bielejąca w mroku; kwiaty pomieszane z winnemi gronami, wody jeziora brzegi twe zraszające, nie tak łatwo wyjdą mi z pamięci. Zrywałem twe róże! Ileż to razy zniechęcony do innych, zły na siebie przychodziłem usiąść tu i myśleć o tem, co było, lecz już nigdy nie miało wrócić! Liście twych drzew szemrzących napawały mię radością i pociechą, niby westchnienia istot tajemniczych, otaczających mię opieką! Z tego miejsca posyłałem często myśli swoje w dalekie strony i powracały do mnie, zawsze słodyczy pełne. Tutaj rozmyślałem nad swoją ojczyzną, gorąco uwielbiałem Boga, karmiłem się wspomnieniami i nadzieją. Żegnaj! Lecz nie na zawsze. Dla innych, jeśli trzeba, pożegnanie wieczne, ale dla ciebie, jeśli można, nie; bo zbierałem twe róże.  W drogę, w drogę! — Chwila cierpliwości, chwila dla marzeń! Potem nie dam już czekać na siebie.
 O młodości! jakże lot twój szybki! Już rok jak opuściłem dom ojców swoich, aby zamieszkać w tej krainie. Cóż uczyniłem? Kilka dni życia, potem marniałem, budząc się tylko chwilami. Z twoich lodowców iskrzących, o Szwajcaryo! chciałem wykrzesać ognie, aby rozgrzać swe serce skrzepłe. Stanąłem znieruchomiony zdumieniem, przed twemi śniegami i przepaściami; nic więcej.