Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/28

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

sto jesienią po drogach, dokoła mnie wzlatywały. Były to dusze zmarłych. Zderzały się z sobą w powietrzu, a szelest ich miękko wpadał mi w ucho. Nagle jeden^hich zazieleniał, potem wydłużył się, wyrósł w gałązkę, wykwitnąl różą i róża ta zbliżała się ku mnie. Łono jej się otwarło, rozwinęła się cała, a w miarę, jak niknęła, pows.tawała na jej miejscu twarz ludzka. Była to ona, ponętna jak w ów dzień na górze. Ale zaczęła się śmiać, patrząc na mnie. Chciałem uciec, ona śmiała się ciągle i zostałem na miejscu. Potem nagle wierzchołek skały znalazł się pod jej stopami. Pochyliła się i stoczyła w przepaść. Wiodłem za nią oczyma; znikła w głębinie. Lecz wkrótce nad brzegami przepaści podniósł się liść uschły i podlatując, zbliżał się ku mnie. Wyciągnąłem ramiona, dotknąłem go i w proch się rozsypał. Źle ze mną, ledwo mogłem napisać te słowa. ,,S września. — Cierpię straszliwie, ale gorączka mnie ożywia i dodaje sil niezwykłych. Myśli przeróżne przesuwają się w moim umyśle. Czy nie lepiej jest umrzeć w łóżku, niż na polu bitwy? Myślę, że tak, bo leżąc w łóżku mam czas widzieć swój koniec i poznawać w sobie całą energię jaką jestem obdarzony. Walczy się tu szlachetnie i jeśli wychodzi się zwycięsko, jeśli nie poddaje się ani żalom ani płaczom, jest się prawdziwie zwycięski i wielki, podczas gdy kula, lub ostrze pałasza zabija zarówno podłego, jak i szlachetnego, i każdy z nich zamknie oczy, nim zdoła okazać, czy skończył z rezygnacyą i odwagą, lub czy bal się w ostatniej chwili. Tu zaś, dość mam czasu, aby doświadczyć siebie i wykazać czem jestem w istocie, nawet gdyby to było tylko przed samym sobą. Tam ginie się jak błyskawica, która nie zostawia po sobie światła, ani ciepła. Tu zaś głowa moja skłoni się zwolna na łono, żyły moje zwolna lodowacieć będą, a jeśli nie zblednę wcale, wówczas, może, można będzie powiedzieć: W chwili „śmierci“ żył,