Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/248

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

I on także — choć ty cała
Się ku niemu przechylała,
I on także znikł w błękicie,
Jak duch mniejszy — jak duch-dziecie,
Jak córeczki dusza święta,
Ukazana chwilę tobie,
Byś wiedziała, że nie w grobie,
Że napowrót wniebowzięta!
O, pamiętaj! My po fali
Wzrok za niemi tęskno słali,
Długo jeszcze, patrząc, stali;
Ale one, wiatrem rwane,
Coraz bardziej nieznaczniały,
W widnokręgu roztapiane,
Jak mgły mdleją, omdlewały.
Wszystkie białym tam przewodem
Weszły w niebo — z nieba rodem!

O, pamiętaj, jak, natchnieni
W nieśmiertelne po nim żale,
W barwach zmierzchu, pośród cieni
My płakali na tej skale!

(1842?)
────────


NA GROBIE K. DANIELEWICZA[1].
─────

Niech śmierć i stokroć tu zwłoki twe grzebie,
Ty żyjesz, żyjesz! Pod zimnym kamieniem
Nie jesteś prochem, ni snem, ni milczeniem!
I ty wiesz w niebie, jak ja kochał ciebie.

 Kwiecień 1842.
────────


  1. Konstanty Danielewicz, serdeczny przyjaciel Krasińskiego umarł w Monachium roku 1842.