Nieraz, dosiadłszy prędkiego rumaka,
Jak błyskawica, w trój złaman nad siodłem
I lotem, lotem podobny do ptaka,
Tę, którą kocham, przez te smugi wiodłem.
Przez groby konno! Tam, gdzie urna skryła,
Pod kopytami stękały cmentarze.
My, dalej gnając, tętniące kopyta,
Ku bogom-manom[1] odwracali twarze.
Jakżeż tam wzniosie i dobrze mi było,
Gdym rwał dla lubej jaśminy, rosnące
Nad grobom ludzi i bogów mogiłą,
I w piersiach nosił jakby wrzące słońce
Na miejscu serca i, wieńczony kwieciem,
Marzył, że życie jest wiosen stuleciem!
Kampanio rzymska! Tęcza przypomnienia.
Twe stopy dla mnie w raj hoży zamienia!
Chciałbym przed śmiercią wrócić mi te niwy,
Gdziem tyle razy wołał: „Ja szczęśliwy!“
Raz jeszcze spojrzeć na te wielkie błonia,
Skądem w świat, patrzał — jak król świata — z konia,
I żył możniejszy, niźli ziemskie pany,
Bo w lat mych kwiecie, kochając, kochany!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Ukląkłbym może, błagał przebaczenia,
Lecz wy przebaczać nigdy nie umiecie.
Daj mi więc jeszcze tu, na żywych świcie,
Co zmarłym dają: pokój zapomnienia!