Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/19

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

blade promienie księżyca zdają się być ścieżkami, po których przebiegacie przestrzeń; oto dlaczego potok szumiący wśród nocy zdaje się być mieszaniną mętną głosów nie z tego świata.
 Przymioty, które w różnych czasach ludzie wam przypisywali, te kajdany, ten całun biały krwią zbryzgany, ta postać straszna, z ciała odarta, ja to wszystko odrzuciłem; wyswobodziłem was z posępnych baszt i z wieży gotyckich, aby wam dać nieskończoność za mieszkanie. A przecież wciąż jeszcze uczuwam tę samą bojaźń, którą uczuwali nasi przodkowie pod togą republikańską, a później pod stalową zbroicą. Wyciągam do was ramiona i znów je opuszczam; posuwam się i cofam. Czyżbym był drugą Semele, a wy Jowiszem?
 Dusza moja nie ustępuje wam jednak ani na trochę w nieśmiertelności. Maluczko, a może stanie się cząstką waszego świata. Czyż więc to znikome ciało, które mię od was oddziela, jest dostatecznie silną zaporą, ażeby nas trzymać zawsze oddalonych? Trzebaż ją złamać zupełnie, ażebyśmy mogli się spotkać? Czyż niema sposobu przebrnąć tej zapory, zostawiając ją nietkniętą?
 Gdy myśli ku wam zwracam, czuję wtedy, jak gdyby toczyła się jakaś walka między duchem, który mię ożywia, a więzami, które go łączą ze mną. Te więzy zdają się rozluźniać i słabnąć; następuje żywe wzruszenie, coś nakształt przelotnego konania, wierny zapewne obraz tego konania, które mię kiedyś gwałtownie pomiędzy was rzuci.
 Bywali ludzie, którzy was znali lepiej ode mnie, a bliźni nazwali ich szalonymi i wygnali ze społeczności ludzkiej. Tak, dwom panom nie można służyć; wznieść się ponad bliźnich, a jednocześnie pozostać wśród nich, nie sposób. Niepodobna być z tymi którzy budzą trwogę i cześć, i jednocześnie z tymi którzy się boją i wielbią.