Page:PL Zygmunt Krasiński - Pisma Tom6.djvu/11

From Wikisource
Jump to navigation Jump to search
This page has not been proofread.

szymi trupami i sępy mogą spodziewać się, że odnajdą trupy, zanim zgniją, lub zniszczeją“
 „Życzę wesołej zabawy imć panom sępom, odparł Mortemart, ale nie wiele mam ochoty służyć im za ucztę i wołałbym znaleźć jaki sposób, aby ich jej pozbawić. Czy niema takiego sposobu, mości Archibaldzie?“ Ostatnie pytanie zadał głosem poważnym i skupionym.
 „Mówię raz tylko, powiedział bez wzruszenia dumny Templaryusz. Żyłem dość długo w pustyni, aby znać zwiastuny burzy. Pożegnaj oliwki i cytryny twojej kochanej Prowansyi. Co do mnie, pożegnam miecz tylko. Trzeba umrzeć, młodzieńcze. Skrzydła, orła, chyżość antylopy nie potrafiłyby cię zbawić. Spójrz!“
 W istocie piramidy czerwonego pyłu zbliżały się z głębi pustyni, pochłaniając przestrzeń z szybkością błyskawicy.
 Mortemart spostrzegł, że nie może ujść niebezpieczeństwa i zrozumiał, że niebezpieczeństwo to będzie ostatniem. Ukląkł, i ucałowawszy rękojeść szpady w formie krzyża, wzniósł gorącą a rycerską modlitwę do Boga i swego patrona. Modlił się za towarzyszy broni i za damę swoich myśli. Templaryusz spoglądał na niego z sardonicznym uśmiechem na ustach, ze zmarszczonemi brwiami i rękoma skrzyżowanemi na szerokiej piersi.
 Młody rycerz podniósł się i poświęcając łzę żalu swojej pięknej ojczyźnie, nadziejom młodości i czułej kochance, wsparł się o miecz i oczekiwał śmierci przyzywając pogodę do swej duszy zmąconej.
 Archibald de Clifford usiadł na kamieniu i nie wymówił już słowa. Wzrok miał stanowczy i wyniosły, a myśli zwrócił na wielkie idee, cele ambicyi, których nie dosięgnął na ziemi. Ale dla nieba nie miał żadnego słowa w ostatniej swej chwili. Może wracając myślą do dni młodości i niewinności żałował